Siemanko
Heh po 5 dniach cudownego rejsu jestesmy w Panama city, przed wyjazdem przez mysl nawet nie przeszlo nam ze mozemy sie tu znalezc ale co tam, jestesmy . Ale powoli...
Udalo nam sie znalezc lodke ktora plynela do Panamy przez wyspy San Blas.
Wyruszylismy z Capurgany, z ooogromnymi problemami. Wszystko zaczelo sie z piecatkami wyjazdowymi, przyszlismy za pozno do urzedu i facio powiedzial ze nie ma szans dostac pieczatki i mozemy ja dostac nastepnego dnia o 8 rano, problem w tym ze mielismy wyplynac z pobliskiej wioski Sapzuro o 6 rano, koles byl nieugiety, prosilismy blagalismy i nic, wpadlismy na pomysl zeby ktos sie rozplakal, Daria nie umiala, ja bym wygladal jak idiota wiec zostala Ela, no i zaczela ryczec hehee , pomoglo momentalnie , facet odrazu inaczej z nami zaczal gadac, ja nie moglem wytrzymac ze smiechu i musialem stac z 10 metrow dalej zeby nie bylo widac, hiehie .
Ostatecznie po 3 godzinach przy okienku dostalismy pieczatki wyjazdowe.
Zaczelo sie szukanie dolarow... zapomnielismy tego zrobic w turbo, zna juz nas calaCapurgana , bo posciagalismy z kazdej knajpy i hotelu po 15 dolarow, latalismy za tym caly wieczor, ugadalismy tez transport na 6 rana do Sapzuro z ktorego mielismy wyplynac.
6 rano faceta nie ma, 6.15 faceta nie ma, wreszcie sie pojawil, wyplynelismy o 6.30 i...zrypal sie motor na srodku morza... zalamka, szybko jednak rozwiazal problem i doplynelismydo sapzuro , okazalo sie ze nasz kapitan spi i pojawil sie dopiero okolo 9 rano.
Po wielu komplikacjach wreszcie zaladowalismy sie na zaglowke i wyplynelismy. Bylo nas 10 osob opowiemy o wszystkich po powrocie bo jest co , archipelag Sab Blas sklada sie z 400 wysepek, niektorych zamieszkalych przez indian Kuna, na niekttorych wyspach jst jedna palma piasek i nic wiecej, im bardziej na polnoc tym wyspy piekniejsze, nie opisze tego tutaj bo brakuje slow, wieczorami snoorkelowalem z kapitanem, lowilismy rybska z harpunem, podczas rejsu tez zarzucalismy zylke z przyneta i wyciagnelismy jednego niezlego dziada, dookola naszej lodzi plywaly delfiny... no kurde i jak to opisac.
Doplynelismy do miejscowosci Porto Lindo, spalismy w fajnym hostelu slyszac drace sie malpy w dzungli otaczajacej wioske.
Problemy powrocily dzisiaj, kiedy wsiedlismy w autobus i dojechalismy do Colon w Panamie gdzie kapitan powiedzial nam ze spokojnie podbijemy pieczatki wjazdowe do Panamy. W urzedzie spedzilismy 3 godziny okazalo sie ze lodka nie ma papierow, wlasciwie to nie do konca wiemy co bylo nie tak, blyskawicznie urzedasy odnalazly wlasciciela lodzi i naszego kapitana, kazali im przyjechac do Colon , dopiero wowczas dostalismy pieczatki.
Okazalo sie ze potrzeba zdjec do formularzy wjazdowych, dziewczyny swoje mialy, ja nie mialem, Daria miala zdjecie Galeckiego, wiec zaryzykowalem i.... przeszlo ... heheh
Jednym slowem wolna amerykanka.
Jestesmy teraz w paskudnym hostelu w Panama City z bardzo fajnym Argentynczykiem ktorego poznalismy na lodzi i kombinujemy jak wrocic do Kolumbii. Hostel jest tragiczny od zasrania Izraeli i Amerykancow ogolnie porazka ale dosc tanio jak na Panama City bo 11 dolcow za noc... Jutro z samego rana ruszamy szukac transportu do Kolumbii, zobaczymy co bedzie, ale jakos musimy dojechac.
Ze zlych wiesci spieprzyl nam sie aparat, na szczescie robi zdjecia ale trzeba sie mocno napracowac....
Jak jutro znajde chwilke dodam kilka zdjec.
Pozdrawiamy wszystkich i do uslyszenia.