Wczoraj pojechalismy do doliny Cocory. Chcielismy sie powloczyc troche po gorach, ale wiadomo jak sprawa wyglada jak idzie z nami Ela..... ja tez troche zdycham bo jade na antybiotykach ale jak w gore to moge isc i isc.
Dolina slynie z ogromnych woskowych palm, sa gigantycze.
Wstalismy wczesnie rano, zlapalismy jeepa i po godzinie drogi bylismy juz w Cocorze. Chcielismy pierwszego dnia podjechac na koniach ale byly dosyc drogie wiec sobie odpuscilsmy i zasowalismy na piechote. Na poczatku szlak prowadzi szerokimi pastwiskami z kupa bloooota z ktorym zapoznalem sie na dobre dopiero dzisiaj podczas powrotu, pozniej sciezka wchodzi w gesty mglisty las i stromo w gore po okolo 2 godzinach dochodzi sie do przyjemnego gospodarstwa gdzie spedzilismy zimna i dluga noc.
Gospodarstwo jest swietne, pelno ptakow, cala masa kolibrow, maja tam karmiki wiec sie zlatuja ale i inne, wieksze kolorowe no czadzik.
W poblizu mieszka nawet zaprzyjazniony Cusumbo, ktory wpada na obiadki :)
Las jest bardzo bogaty w wyzszych partiach mozna spotkac nawet pume, no ale wiecie... Ela... :P
Poszlismy sobie jeszcze na punkt widokowy na jakies 3000 m n.p.m. ale byla tylko mgla jak to w mglistym lesie.
Wiadomo, Nazar przyjechal w gry i leje ...leje....i leje... jak zwykle heh.
Jutro ruszamy do Medellin na jakas mocna impreze, a pozniej znow nad morze bo tu zimno jak piernik.
Jestesmy w Kolumbii a ja jeszcze nic o narkotykach nie napisalem :) .
Co ciekawe do tej pory nikt nam nawet trawy nie zaproponowal, spotkalismy Szweda w Cartagenie, ktorego dorwal jakis dealer, i gram koki za.... 3 dolary. normalnie masakra.
Dobra narazie koncze bo jeszcze zdjecia trzeba wkleic.
Pozdrawiamy i do uslyszenia