Po upalnym Holboxu ruszyliśmy dalej. Kolejnym celem jest miasto Valladolid a dokładnie ruiny miasta majów Ek Balam, znajdujące się około 30 km od tego miasta.
Miasto jest całkiem przyjemne z dobrym jedzeniem, i fajnym hotelem w którym spędziliśmy jedną miłą noc, basenik, drineczki.. ;]
Na drugi dzień rano ruszyliśmy w kierunku ruin, im wcześniej tym lepiej bo nie ma turystów, i faktycznie jesteśmy chyba pierwsi tego dnia.
Miejsce naprawdę działa na wyobraźnie, środek dżungli i niesamowite budowle, otoczone murami obronnymi. Największe wrażenie robi świątynia, z wspaniałymi rzeźbami i malowidłami, na ścianach, jak to Majowskie świątynie jest wysoka, na szczyt prowadzą strome schody, z których roztacza się niebywały widok, na morze dżungli dookoła.
Tak sobie spacerujemy z Hanią na plecach przez około 2 godziny, słuchamy ptaków, gdzieniegdzie przemykają iguany, a w góze drzew słychać roje owadów, prawdopodobnie pszczół ( dość nieprzyjemne uczucie kiedy się pod nimi przechodzi :) )
Po tym czasie idziemy jeszcze zobaczyć cenotę Xcanché , jakieś 15 minut spacerem od ruin.
Cenoty to nic innego jak krasowe studnie, utworzone są w skałach wapiennych, bardzo gęsto rozsiane na półwyspie jukatan. Woda w środku mocno przefiltrowana przez wapienne skały jest krystalicznie czysta, Dla Majów był to prawdziwy skarb, Wokół takich cenot budowano miasta , bo tutaj był dostęp ( niekoniecznie łatwy ) do czystej wody.
Moja pierwsza cenota zrobiła na mnie duuuże wrażenie ogromna dziura w ziemi 20 metrów poniżej niebieska tafla czystej wody z pływającymi rybami i kolorowymi ptakami fruwającymi i krzyczącymi niemal bez przerwy, spędziliśmy tu sami ponad godzinę pływając i skacząc do wody. W takim miejscu naprawdę można wypocząć.
Teraz siedzimy już w Playa Del Carmen, pogoda paskudna od 2 dni leje, i niewiadomo jak długo jeszcze, zbieramy siły. W domu robimy ośmiornice, kalmary i ryby.
Jak się zlewa skończy to zwiniemy tyłki w dalszą drogę....