No to ruszamy znowu do metra , ale lzejsi o jakies 50 kg w porownaniu z dniem wczorajszym i za chwilke jestesmy juz pod mostem Brooklinskim, dawno mnie tu nie bylo ( jakies 20 lat) i ogrom tego wszystkiego naprawde robi wrazenie.
W pierwszej kolejnosci poszlismy na most , niestety roboty ( ktorych zreszta na Manhattanie jest od zajeb..... ) calkowicie przyslonily nam panorame z mostu i nici ze zdjec :)
Pozniej spacerowalismy po Wall Street , jakis obiad ktory okazal sie dla Eli zlem zlem strasznym . Kiedy wracalismy juz metrem nagle mi zbladla i mowi ze bedzie rzygac, wysiadamy na pierwszej lepszej stacji, mowi ze jej slabo, ledwo wyszlismy z metra osunela mi sie na ramieniu. Hanka wrzask , ja probuje sie rozdwoic , Ela na kleczkach z tepym wzrokiem. Wylalem na nia resztke wody zawolalem przypadkowych ludzi podali wode, i jakos udalo sie ja doprowadzic do stanu uzywalnosci.
Kijowe drogie zarcie i takie skutki, teraz juz w domu odpoczywamy i regenerujemy sie ( oczywiscie mloda sie nie musi regenerowac ) wlasnie gra na cymbalkach... Z Ela tez juz ok . Jutro China Town i Little Italy, oby bez takich przygod.
Trzymajcie jak zwykle kciuki.
Zdjecia dodamy dopiero w Meksyku, nie mam tutaj jak przerzucic na dysk.